poniedziałek, 21 października 2013

Dzisiaj imieniny Urszuli. Mojej córki.
Przyszła ta moja latorośl ze szkoły z sinofioletową łapką, uszkodzoną lekko na wuefie. I cała w skowronkach, że wreszcie hipochondryczna część jej natury ma prawo wyjrzeć na świat.
Po celebrowaniu przemywania, okładania itp. przeszłyśmy do rozmów przyszłościowych.

Jako że do pracy idę na nocną zmianę, cały dzień pichcę, kroję, piekę i kręgosłup wbija mi się już w mózg; humor niespecjalnie mi dopisuje.
A co gorsza, jak pomyślę, że moja potomkini może mieć równie świetlaną przyszłość...
- Lubisz gotować? - spytałam ją.  - Prać, zmywać, piec, szorować?
Zwęszyła podstęp - a nuż będę ją chciała zagonić do roboty...
- Nie. Nie lubię.
- A jak myślisz - polubisz w przyszłości?
Jeszcze bardziej się przestraszyła.
- Nie sądzę...
- W takim razie - nie możesz mnie naśladować!
- Jak to? - wytrzeszczyła oczy. Nie powiem, dumna jestem z tego, że córka czasem mnie naśladuje, ale...
- Jeśli będziesz robić to samo co ja, wylądujesz w tym samym miejscu: przy kuchence. Musisz znaleźć inny sposób na życie, inną drogę!
- JAKĄ???
- Ba! Gdybym wiedziała, ja też bym tu nie stała...

Po czym wyjęłam pieczeń z piekarnika, a moja córka podstawiła talerz. Pieczeń z wdziękiem ciapnęła na podłogę...

To na razie koniec tej filozofii przy garach. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz